Banki ustawień. Tryb live view. Sterowanie ekspozycją

Ta lekcja cechuje się dosyć zróżnicowaną tematyką. Zajmiemy się trzema różnymi zagadnieniami, z których co najmniej dwa mają ogromną wagę dla każdego, kto chce fotografować świadomie i wykonywać dobre zdjęcia w różnych warunkach. Trzeci natomiast będzie istotny dla tych, którzy pragną dopasować działanie aparatu do własnych wymagań. Pierwszy temat dotyczy wpływu ustawień parametrów ekspozycji na wygląd zdjęć, odmiennych niż poziom naświetlenia fotografii (ten ostatni zdążyliśmy już omówić), a więc coś, bez czego prawdopodobnie żaden dobry fotograf nie mógłby stworzyć nawet jednego udanego zdjęcia.

Temat numer dwa to tryb Live View – obecny od lat w lustrzankach i domyślny tryb pracy zdecydowanej większości bezlusterkowców. Udoskonalany, a mimo to ciągle otoczony aurą uprzedzeń, mitów i kontrowersji. Rozprawimy się z nimi, dzięki czemu będziesz bez przeszkód i kompleksów korzystać z tego przydatnego w wielu sytuacjach narzędzia. Trzeci temat obejmuje możliwości personalizacji aparatu i programowania tzw. banków ustawień dostępnych w wielu modelach aparatów ze średniej i wyższej półki. Dzięki tym możliwościom może się okazać, że jakaś bardzo irytująca cecha Waszego, doskonałego w każdym innym aspekcie korpusu jest czymś, co można zmienić i dopasować do Twoich wymagań. 

Wpływ elementów sterujących ekspozycją na wygląd zdjęć

Jak zapewne pamiętacie, jednym z głównych do tej pory omawianych tematów były sposoby kontroli ekspozycji stosowane w lustrzankach cyfrowych i bezlusterkowcach. Dzięki temu (mam yprzynajmniej taką nadzieję) każdy z Was potrafi już uzyskać prawidłowo naświetlone zdjęcia – manipulując przysłoną, czasem otwarcia migawki, mechanizmem korekty ekspozycji oraz światłoczułością matrycy (czyli czułością ISO). Teraz powrócimy do tego zagadnienia od nieco innej strony: analizując, jakie jeszcze inne efekty przynieść może zmiana wspomnianych parametrów i dlaczego w związku z tym w pewnych sytuacjach lepiej zmieniać np. ustawienie przysłony, a innym razem migawki.

Dobre zdjęcie jest nie tylko właściwie naświetlone i skomponowane. To także obraz, w którym zastosowane środki wizualne podkreślają tematykę i nastrój prezentowanej sceny. Większość tych technik nie ma nic wspólnego z zaawansowanym sprzętem czy skomplikowaną obróbką cyfrową, a sprowadza się do właściwego wykorzystywania podstawowych zjawisk związanych z narzędziami kontroli ekspozycji: czasem naświetlania, otwarciem przysłony i czułością matrycy. (Fot. Daniel Zedda)

Najważniejszy rezultat zmiany wartości przysłony zdążyliśmy już dość dobrze poznać również w jednej z poprzednich lekcji – chodzi oczywiście o wpływ na głębię ostrości zdjęcia. Jednak jak również wiemy, do pełnego opanowania tej techniki potrzebne są ćwiczenia. Nie zaszkodziłoby również mieć pod ręką jakieś narzędzie, pozwalające podejrzeć, jak będzie się prezentowała głębia ostrości przy danych ustawieniach ogniskowej i przysłony. I rzeczywiście narzędzie takie istnieje, a dysponuje nim większość aparatów DSLR i bardziej zaawansowane modele MSC. Jest to przycisk podglądu głębi ostrości znajdujący z reguły w okolicach bagnetu obiektywu. Jego naciśnięcie powoduje chwilowe przymknięcie przysłony do ustalonej wartości (normalnie aparat działa przez cały czas z maksymalnie otwartą przysłoną, a przymyka ją tylko w momencie wykonania zdjęcia), dzięki czemu w wizjerze obraz nabiera takiej głębi ostrości, jaką będzie miało gotowe zdjęcie.

Aby zdjęcie z ograniczoną głębią ostrości prezentowało się dokładnie tak, jak tego chcemy, potrzebujemy mechanizmu pozwalającego kontrolować głębię ostrości przy danej ogniskowej i wartości przysłony. Większość lustrzanek udostępnia taki mechanizm. Dzięki niemu uzyskamy zdjęcia na których ostre będzie tylko to, co ma być ostre, natomiast cała reszta będzie rozmyta. (Fot. MorgueFile)

Wiąże się z tym jednak pewien efekt uboczny: ponieważ przez obiektyw wpada wówczas mniej światła, obraz w wizjerze robi się ciemny, a przy silnym przymknięciu otworu względnego bardzo ciemny. Problem ten, z dość oczywistych względów dotyczy wszystkich lustrzanek, choć naturalnie użytkownicy modeli z dużymi i jaśniejszymi wizjerami będą mieli tutaj łatwiej. Jeżeli jednak mamy taką możliwość, to możemy spróbować przeanalizować wygląd obrazu po przymknięciu przysłony korzystając z trybu Live View. Obraz wyświetlany w tym trybie pozostaje bowiem jasny niezależnie od stopnia przymknięcia przysłony (może być co najwyżej zaszumiony i wolniej się odświeżać na skutek konieczności intensywnego wzmacniania sygnału z matrycy przez elektronikę aparatu), a ponadto wiele aparatów w tym trybie umożliwia powiększenie wybranego fragmentu kadru. Przez to szczegółowa analiza szczegółowości obrazu i jego rozkładu ostrości jest łatwiejsza.

Dlaczego więc, jeśli tryb Live View oznacza w tym względzie takie korzyści, to w poprzednim akapicie pojawiło się sformułowanie „możemy spróbować”? Z kilku powodów. Po pierwsze, wspomniane cyfrowe podbijanie sygnału może nie wystarczyć, jeśli oświetlenie sceny będzie zbyt słabe. Po drugie, aparat może mieć aktywną funkcję symulacji ekspozycji (stara się wówczas tak ustawiać jasność obrazu na ekranie LCD, aby ta odpowiadała ekspozycji zdjęcia wykonanego przy danych ustawieniach) i pokazywać obraz zbyt ciemny, aby dało się na nim ocenić głębię ostrości.

W odróżnieniu od tego, jak wygląda obraz w tradycyjnym wizjerze po użyciu funkcji podglądu głębi ostrości, ten sam obraz oglądany na wyświetlaczu w trybie Live View odznacza się (poza nielicznymi wyjątkami) taką samą jasnością niezależnie od ustawionej w aparacie wartości przysłony. Znacznie ułatwia to ocenę poprawności kompozycji. (Fot. Peter Anderson)

Problem ten występuje często podczas fotografowania z lampą błyskową, ponieważ wtedy ustawienia ekspozycji najczęściej nie odpowiadają wymaganiom oświetlenia zastanego – najczęściej obraz podglądu jest prawie czarny. Zdarzają się też lustrzanki, bezlusterkowce i korpusy SLT, w których symulacja taka jest niemożliwa do wyłączenia i wówczas pozostaje nam co najwyżej chwilowo wydłużyć czas ekspozycji lub czułość ISO, aby obraz podglądu stał się nieco jaśniejszy. Nie jest to problem, gdy aparat stoi na statywie, lecz gdy fotografujemy z ręki, może być już znacznie gorzej.

Najgorzej mają posiadacze aparatów, których tryb Live View rozwiązano w sposób prymitywny i które w ogóle nie umożliwiają skorzystania z funkcji podglądu głębi ostrości. Ciągle jeszcze na rynku można spotkać takie konstrukcje (szczególnie wśród lustrzanek znanych producentów o podejściu bardzo konserwatywnym – niezbyt chwalebnym przykładem może być tutaj Nikon), gdzie mechanizm podglądu głębi ostrości w trybie Live View nie działa, albo które w momencie aktywacji trubu Live View ustawiają przysłonę w określonym położeniu (najczęściej maksymalnie otwartą) i przymykają ją do docelowej wartości dopiero w momencie wykonania zdjęcia. W takich aparatach tryb Live View jest mało użyteczny, a do oceny głębi ostrości kadrowanego ujęcia nie nadaje się wcale.

 

W większości amatorskich lustrzanek cyfrowych firmy Nikon wyposażonych w tryb Live View podgląd głębi ostrości odbywa się nietypowo: przysłona obiektywu przymykana jest do określonej wartości w momencie uruchomienia trybu Live View i aby przekonać się, jak zmiana wartości przysłony wpłynie na głębię ostrości zdjęcia, należy tryb Live View wyłączyć i włączyć ponownie. Firma Nikon od lat krytykowana jest za to rozwiązanie, ale do tej pory nie zrobiła wiele dla poprawienia sytuacji w tym zakresie. Na zdjęciu model D5000, który jako jeden z wielu odznacza się tą przypadłością. (Fot. Nikon)

Pocieszające jest natomiast to, że w innych modelach aparatów (dotyczy to głównie bezlusterkowców, w których LV jest podstawowym i tak naprawdę jedynym sposobem pracy) analiza głębi ostrości w oparciu o system Live View może być możliwa nawet gdy nasz aparat nie dysponuje dedykowaną funkcją podglądu. Wszystko zależy tutaj oczywiście od sposobu w jaki projektanci aparatu zaimplementowali rzeczony tryb pracy (wielu producentów umożliwia włączenie odpowiednich opcji w menu ustawień, dlatego warto przyjrzeć się temu, co jest tam poukrywane), ale coraz częściej normą staje się to, że rzeczywiste ustawienie otworu przysłony jest tam w jakiś sposób odzwierciedlane. Jak to sprawdzić? Wystarczy ustawiać różne wartości przysłony – od w pełni otwartej do mocno przymkniętej – i sprawdzać, czy wygląd sceny oglądanej na wyświetlaczu LCD (a konkretnie rozkład ostrości kolejnych planów) zmienia się na bieżąco, w momencie wciśnięcia przycisku spustu migawki do połowy lub użycia innego przycisku. Jeśli tak jest i przymykaniu przysłony towarzyszyć będzie na podglądzie wzrost głębi ostrości zdjęcia, to mamy w rękach właściwe narzędzie.

Skala głębi ostrości na starych obiektywach manualnych (oraz wielu nowych szkłach należących do systemu Fujifilm XF) ma postać szeregu linii odpowiadających różnym wartościom przysłony. Za ich pomocą oraz wykorzystując podziałkę na pierścieniu ostrości można odczytać, jaki zakres odległości obejmuje głębia ostrości przy danym ustawieniu otworu względnego. (Fot. Kristaps Bergfelds)

Istnieje też inna, znacznie rzadziej spotykana funkcja aparatu – a w pewnych sytuacjach również obiektywu – służąca do kontrolowania głębi ostrości zdjęcia. Jest to wskaźnik pojawiający się w pewnych modelach aparatów w trybie Live View, mający postać podziałki wyskalowanej od minimalnej odległości ostrzenia obiektywu do nieskończoności. Na skali tej (pojawiającej się po przełączeniu na tryb manualnej regulacji ostrości) zaznaczana jest aktualna odległość na którą ustawiona ostrość (stąd do działania wymaga otrzymywania takiej informacji od obiektywu; niestety nie wszystkie szkła nawet w obrębie jednego systemu taką informację podają) oraz zakres głębi ostrości przy obecnej wartości przysłony.

A obiektywy wspomniane na początku poprzedniego akapitu? To tak naprawdę relikt z czasów fotografii tradycyjnej, który w opisanej powyżej formie cyfrowego wskaźnika przeżywa swój "cyfrowy renesans", ale w samej optyce fotograficznej obecny był od dawna. Była to skala nanoszona na tubus szkła w okolicy pierścienia kontroli przysłony w zależności od ustawionej wartości przysłony (oraz w przypadku szkieł typu zoom ogniskowej) ze skali takiej z pewnym przybliżeniem odczytać można było zakres głębi ostrości dla najważniejszych wartości przysłony. Obecnie narzędzia te, zarówno w wersji cyfrowej i tradycyjnej odznaczają się umiarkowaną przydatnością przy komponowaniu kadrów, natomiast są wygodne przy ustawianiu ostrości na odległość hiperfokalną – np. w fotografii krajobrazowej. Niestety jest to element spotykany dość rzadko, a najbardziej znanym aparatem wyposażonym w tę funkcję jest zaawansowany bezlusterkowiec Fujifilm X-Pro1.

Inny efekt związany z manipulowaniem przysłoną polega na zmianie ostrości całego zdjęcia. Tu należy się wyjaśnienie: każdy obiektyw ma indywidualny zakres wartości przysłony, przy którym spisuje się najlepiej – powyżej i poniżej tej wartości ostrość obrazu spada (w tańszych konstrukcjach często nawet bardzo gwałtownie, zwłaszcza w rogach obrazu). Dość bezpiecznie można przyjąć, że we wszystkich obiektywach dla aparatów formatu od małego obrazka przez APS-C aż po Cztery Trzecie i Mikro Cztery Trzecie wartością taką są okolice f/8. Przy czym pamiętajmy: to, że jakiś obiektyw jest w tym zakresie przysłon najostrzejszy nie znaczy jeszcze, że jest ostry – to już zależy od samej konstrukcji optycznej.

To, że obiektyw ma stałe światło na poziomie f/2.8 nie znaczy jeszcze, że jego ostrość przy tak otwartej przysłonie będzie zadowalająca. W rzeczywistości większość obiektywów (poza najdroższymi) osiąga maksimum możliwości dopiero po lekkim przymknięciu. (Fot. Jarosław Zachwieja)

Skąd się bierze ta prawidłowość i dlaczego ostrość zdjęcia w miarę przymykania przysłony najpierw rośnie, a potem zaczyna spadać? Tak naprawdę odpowiadają za to dwa różne zjawiska. Ostrość obrazu przy silnie otwartej przysłonie (zazwyczaj lepsza w środku kadru i gorsza na jego brzegach) jest związana z jakością samego obiektywu – soczewek użytych do konstrukcji, samego projektu optycznego, podatnością na wady optyczne obniżające ostrość obrazu itd. Mniejszy otwór przysłony działa w tym momencie jak filtr lub lejek ułatwiający skupienie obrazu w płaszczyźnie matrycy światłoczułej tak, jak należy. Jednak w miarę jego przymykania ów filtr staje się tak mały, że nabiera cech tzw. siatki dyfrakcyjnej powodującej tworzenie się dodatkowych (wtórnych) fal świetlnych po przejściu wiązki obrazowej przez przysłonę. Efekt ten, zwany efektem dyfrakcyjnym wiąże się ze spadkiem ostrości obrazu (tym razem równomiernym w obrębie całego kadru) tym większym, im mocniej przymyka się przysłonę. Dla lustrzanek i bezlusterkowców formatu APS-C i małoobrazkowych granicą występowania pierwszych efektów dyfrakcyjnych w większości obiektywów jest wartość przysłony f/16-22 (obiektywy makrofotograficzne konstruowane są tak, aby lepiej sobie radzić z tym problemem, ale z kolei zakres wartości przysłon jest w nich większy – do f/32, a nawet dalej), a w aparatach Cztery Trzecie i Mikro Cztery Trzecie pierwsze objawy zmiękczenia obrazu obserwuje się w okolicach przysłony f/13.

Efekt gwiazdki – nieco już zapomniany, jednak w pewnych sytuacjach bardzo urokliwy – jest najłatwiejszy do osiągnięcia po bardzo silnym przymknięciu przysłony. (Fot. Jarosław Zachwieja)

Ostatnią wartym wspomnienia „efektem ubocznym” związanym z przysłoną jest tzw. efekt gwiazdki, niegdyś bardzo popularny, a obecnie nieco zapomniany i odkrywany przez początkujących fotografów z pewną fascynacją. Występuje on na zdjęciach, na których widoczne są punktowe źródła światła odcinające się z tła. Jeżeli wykonując taką fotografię zadbaliśmy o bardzo silne przymknięcie przysłony (nawet do wartości z zakresu f/18-f/22), punkty te zamienią się w gustowne wieloramienne gwiazdki, których kształt będzie uzależniony od budowy samej przysłony (liczby listków).

Warto zauważyć, że sam efekt gwiazdki można też uzyskać na inne sposoby – np. za pomocą odpowiednich filtrów szklanych oraz narzędzi cyfrowych. Każdy z nich jednak da nam nieco inne (nie zawsze ładne) rezultaty, podczas gdy prawdziwa „gwiazdka z obiektywu jest rozpoznawalna natychmiast i niepowtarzalna.

Wydłużanie i skracanie czasu naświetlania ma wpływ na to, w jaki sposób ukazane zostaną na zdjęciu obiekty przemieszczające się – w postaci ostrej i wyraźnej, czy też jako rozmyte smugi. Stopień wspomnianego rozmycia zależy jednak nie tylko od samego czasu naświetlania, ale też od fotografowanego obiektu (jego odległości od aparatu i prędkości), a także ogniskowej obiektywu.

Efekt panoramowania to doskonały przykład uchwycenia na zdjęciu wrażenia pędu poprzez użycie nieco dłuższego niż zwykle czasu naświetlania w połączeniu z umiejętnym ruchem śledzącym aparatu za fotografowanym obiektem podczas wykonywania zdjęcia. (Fot. Jarosław Zachwieja)

Bardziej doświadczeni fotografowie potrafią wykorzystywać dłuższe czasy naświetlania do podkreślania dynamiki scen, uzyskiwania efektów szalonego pędu za pomocą efektu panoramowania (ang. panning), czy wreszcie wykonywania fantastycznych „malowanych” kadrów za pomocą umiejętnego poruszania aparatem podczas naświetlania. Z drugiej strony tej skali bardzo krótkie czasy naświetlania wsparte niekiedy pomocą lampy błyskowej pozwalają zamrozić na zdjęciu coś, czego w normalnych warunkach nie bylibyśmy w stanie zauważyć.

Fantazyjne zdjęcia wyglądające tak, jakby robiono je na karuzeli powstają dzięki wykorzystaniu wydłużonych czasów ekspozycji i zjawiska powstającego, gdy fotograf obraca się wraz z aparatem robiąc jednocześnie zdjęcie. Powyższy autoportret zrobiono z wykorzystaniem jednosekundowego naświetlania klatki, a jego bohater na zdjęciu jest ostry, ponieważ jego pozycja w kadrze przez cały czas otwarcia migawki nie uległa zmianie. (Fot. Nico Nelson)

Gdy wykorzystujemy dłuższy czas ekspozycji do uzyskaniu efektu ruchu, musimy brać pod uwagę szereg czynników a technika ta – podobnie jak manipulowanie głębią ostrości – wymaga sporo praktyki. Stopień i wygląd rozmycia obrazu jest wypadkową czasu naświetlania, prędkości i kierunku ruchu fotografowanego obiektu (lub aparatu, jeśli naszym celem jest rozmycie tła bądź całego zdjęcia) długości ogniskowej (im większy zoom, tym efekt rozmycia silniejszy), skuteczności działania mechanizmów stabilizacji obrazu (jeśli są), a nawet takich rzeczy, jak stabilność pozycji fotografującego i pewność chwytu aparatu. Warto jednak zauważyć, że przeginanie w drugą stronę, czyli stosowanie zbyt krótkich ekspozycji podczas fotografowania scen akcji też nie da dobrych rezultatów, ponieważ efekt całkowitego zamrożenia ruchu najczęściej pozbawi zdjęcie wszelkiej dynamiki. Łatwo się o tym przekonać fotografując jadący drogą samochód – uchwycony przy czasie naświetlania rzędu 1/1000 sekundy będzie wyglądał tak, jakby parkował na środku jezdni.

Ostatnim elementem ekspozycji, który omówimy będzie czułość ISO. Jej podniesienie często jest jedynym sposobem na uzyskanie prawidłowej ekspozycji zdjęcia w sytuacji, gdy oświetlenie sceny jest niewystarczające dla ustawień migawki i przysłony na jakich nam zależy. Trzeba jednak być ostrożnym i nie podnosić czułości matrycy bardziej, niż jest to konieczne – powoduje to bowiem spadek rozpiętości tonalnej obrazu, osłabienie jego kolorystyki i wzrost poziomu szumów. Na szczęście użytkownicy lustrzanek cyfrowych i bezlusterkowców mogą w tym momencie poczuć się szczęściarzami: aparaty fotograficzne tego typu (zwłaszcza te nowoczesne i modele o naprawdę dużych przetwornikach, takich jak 36×24 mm) odznaczają się niższymi szumami i co za tym idzie większym zakresem „używalnych wartości ISO”, niż zdecydowana większość popularnych kompaktów.

Nowoczesne aparaty cyfrowe nawet przy ustawionej bardzo wysokiej czułości ISO (na zdjęciu powyżej Canon EOS 6D, scena nocna fotografowana z ręki i matryca ustawiona na 12800 ISO) mogą rejestrować obraz o całkiem niezłej jakości. Oczywiście zawsze istnieją jakieś limity, dlatego warto znać ograniczenia swojego sprzętu. (Fot. Thawt Hawthje)

Należy jednak pamiętać, że szumy to nie wszystko. Nowoczesny aparat z matrycą wysokiej klasy może sobie dobrze radzić z zakłóceniami i oferować całkiem dobry obraz przy czułościach rzędu 6400, czy nawet 12800 ISO oraz udostępniać „kosmiczne” wartości w rodzaju 102400 czy 204800 ISO. I choć na pozór jest to niesamowita sprawa (kto z nas nie chciałby móc robić zdjęć w całkowitej ciemności?), to w praktyce zdjęcia wykonane przy użyciu takich ustawień cechują się (oprócz zwiększonego poziomu szumów) zupełnie dziwaczną kolorystyką. Tak właśnie się kończy „malowanie światłem” przy niedostatecznej ilości światła – aparat zmuszony do nadmiernego zgadywania, jakimi barwami odznaczają się poszczególne partie sceny, często dokonuje niewłaściwych ocen.

Ostatni do omówienia problem związany z nadmiernym zwiększaniem czułości ISO w aparacie określany jest niekiedy przez pasjonatów technologii mianem „fotograficznego impresjonizmu”. Chodzi o sytuację, gdy wykonane zdjęcia nie są zaszumione, ale też brak im znacznej liczby drobnych szczegółów, zamiast których fotografia upstrzona jest barwnymi plamami. To efekt, z jakim najczęściej stykamy się zapisując zdjęcia w formacie JPEG (przy plikach RAW możemy do niego doprowadzić sami, jeśli niewłaściwie przeprowadzimy proces wywoływania cyfrowego negatywu) i polega na zastosowaniu przez aparat zbyt mocnego odszumiania – obróbki obrazu mającej na celu usunięcie z niego szumów kosztem widoczności drobnych detali – podczas zapisywania zdjęcia w pliku JPEG. Istnieją dwie możliwości przeciwdziałania temu zjawisku: pierwsza polega na odpowiednim ustawieniu lub wręcz wyłączeniu odszumiania zdjęć wykonywanych przy wysokich czułościach ISO i jest dostępna, jeżeli projektanci aparatu zawarli odpowiednie opcje w jego menu (w aparatach z wymienną optyką najczęściej tak właśnie jest). Druga polega na samodzielnym wywoływaniu plików RAW i konwertowaniu ich do postaci obrazów JPEG za pomocą komputera. Ma ona tę przewagę, że można w ten sposób podejść indywidualnie do każdego zdjęcia i znaleźć złoty środek w postaci optymalnej redukcji szumów – wystarczającej, aby usunąć przeszkadzające nam zakłócenia, a jednocześnie niezbyt niszczycielskiej dla obrazu.

Szum” na fotografiach czarno-białych kojarzy się z klasycznym analogowym ziarnem – elementem fotografii dobrze znanym, oswojonym i budzącym skojarzenia ze szlachetnymi technikami tradycyjnymi. (Fot. Sean Dawson)

Do czego więc może się przydać wysoka czułość aparatu, jeśli zdjęcia wykonane za jej pomocą są wprawdzie w miarę czyste, ale o mocno nieprawidłowej kolorystyce? To chyba oczywiste: jako materiał na konwersję do postaci czarno-białej. To samo dotyczy zresztą również zdjęć o zbyt wysokim (jak na fotografię barwną) poziomie szumów – te ostatnie po konwersji zaczynają przypominać klasyczne ziarno z fotografii tradycyjnych, które budzi już znacznie przyjemniejsze skojarzenia. Pamiętajcie o tym i koniecznie przetestujcie Wasze aparaty pod kątem tego, jakie czułości ISO nadają się do wykorzystania zawsze, jakie można użyć przy zdjęciach czarno-białych, a z jakich najlepiej nie korzystać w ogóle.

Banki ustawień jako narzędzie personalizacji aparatu

Jedną z bardziej przydatnych funkcji spotykanych w coraz większej liczbie zaawansowanych aparatów cyfrowych z wymienną optyką – również tych amatorskich – jest możliwość rejestrowania własnych ustawień aparatu w celu późniejszego szybkiego ich włączenia. Funkcja ta realizowana jest na kilka sposobów, z czego najwygodniejsze są banki ustawień opcji i układów menu oraz tzw. własne tryby ekspozycji (ang. Custom Mode). W obydwu przypadkach chodzi jednak w gruncie rzeczy o jedno: szybki dostęp do dokładnie takich narzędzi i ustawień, na jakich nam zależy.

Obecność w aparacie trybów pracy użytkownika (Custom) to ogromna gratka dla miłośników ustawiania aparatu dokładnie pod własne potrzeby. Zwłaszcza wówczas, gdy tak jak w Canonie EOS 5D Mark II i jego następcy na pokrętle wyboru trybów znajdują się aż trzy takie zupełnie niezależne od siebie ustawienia. (Fot. Canon)

W zależności od modelu aparatu funkcje takie mogą być rozbudowane w różnym stopniu. Może być to jedno bądź dwa ustawienia na pokrętle trybów (oznaczone zazwyczaj literą C) pod które można przypisać dowolne ustawienie aparatu. Może być to możliwość zapamiętania i zapisania pod określoną nazwą specyficznego układu opcji i menu (opcje banków pamięci spotykane w bardziej zaawansowanych aparatach różnych producentów). Może być to też grupa w menu aparatu o nazwie My Menu zawierająca dokładnie takie opcje, jakie sobie wybierzemy i uruchamiająca się w pierwszej kolejności po naciśnięciu przycisku Menu. Zazwyczaj niezależnie od formy, funkcje personalizacji aparatu zawsze są bardzo mile widziane przez użytkowników – o ile tylko producent nie obwarowuje ich jakimiś bezsensownymi ograniczeniami, co się niestety zdarza.

Złośliwi twierdzą, że bardziej zaawansowane modele lustrzanek Nikona mogłyby nawet nie mieć żadnych oznaczeń przycisków na korpusie. Działanie tak wielu z nich może zostać zdefiniowane od zera przez użytkownika, że lustrzanka jednego „Nikoniarza” i przekonfigurowana przez niego bywa zupełnie niezdatna do obsługi przez jego kolegę po fachu. (Fot. Nikon)

W tym momencie warto wspomnieć też o jeszcze jednej właściwości cyfrowych lustrzanek i bezlusterkowców odróżniających te aparaty od prostszych modeli kompaktów. Otóż prawie wszystkie z nich wyposażane są w co najmniej jeden przycisk na korpusie, którego działanie można w mniejszym lub większym stopniu regulować. Często są to przyciski oznaczone jako Fn, którym można przypisać jakąś wybraną funkcję. Może to być też możliwość zmiany sposobu działania przycisków lub przełączników, których działanie zostało wprawdzie wcześniej ustalone (są oznaczone odpowiednimi piktogramami), lecz w stosunku do których producent przewidział możliwość przeprogramowania. I wreszcie mogą być to różnego rodzaju subtelniejsze zmiany – na przykład zamiana funkcji pokręteł sterujących dla poszczególnych trybów ekspozycji. Chcesz na przykład, niezależnie od tego, czy fotografujesz w trybach P, A czy S, mieć korektę ekspozycji stale pod kciukiem, podczas gdy domyślne ustawienia aparatu są takie, że raz jest ona na pokrętle pod kciukiem, a raz pod palcem wskazującym (zdarza się tak w aparatach, których projektanci woleli jedno pokrętło przypisać na stałe do kontroli czasu ekspozycji, a drugie do regulowania wartości przysłony)? Jeśli projektanci sprzętu wykazali się elastycznością i przewidywalnością, to służące do tego funkcje znajdziesz gdzieś w menu ustawień.

To, że jakiś aparat ma dwa przyciski oznaczone symbolami Fn nie oznacza jeszcze, że tylko ta dwójka może zostać przeprogramowana. Często korpusy lustrzanek i bezlusterkowców umożliwiają zmianę działania znacznie większej liczby przycisków i przełączników, jeśli tylko mamy na to ochotę. Na zdjęciu powyżej fragment menu rekonfiguracji przycisków aparatu Olympus OM-D E-M1. (Fot. Jarosław Zachwieja)

Jeśli nasz aparat pozwala na tego typu manipulacje, to warto skorzystać z tej możliwości i skonfigurować sobie cyfrówkę tak, aby działał ona zgodnie z naszymi potrzebami i wymaganiami. Jeżeli bowiem nie potrzebujemy np. przycisku włączającego tryb Live View, a przydałby się nam przycisk włączający tryb wstępnego unoszenia lustra i producent umożliwia nam takie działanie, to dlaczego by z tego nie skorzystać? W ten sposób sprzęt będzie się dopasowywał do nas, a nie my do niego.

Tryb Live View – jego zalety i ograniczenia; wizjer cyfrowy kontra wizjer optyczny

Tryb Live View jest aktualnie wszechobecny i jego obecność w lustrzankach cyfrowych nikogo już nie dziwi, choć niektórzy nadal usilnie starają się nie dostrzegać jego obecności w swoich zabawkach. Praktycznie wszystkie nowe lustrzanki cyfrowe (wyjątki z ostatnich dwóch lat dałoby się zliczyć na palcach) wyposażane są w mechanizmy umożliwiające fotografowanie tak, jak odbywa się to w aparatach kompaktowych i bezlusterkowcach, czyli z wykorzystaniem wyświetlacza LCD aparatu.

Prawdziwy tryb Live View, wprowadzony po raz pierwszy w aparatach Canona w roku 2007 w modelu EOS 40D i następnie zaimplementowany w prostszych aparatach, takich jak amatorski EOS 1000D przeszedł w ciągu ośmiu lat długą ewolucję i obecnie jest już systemem bardzo dojrzałym. Podobnie było w przypadku produktów innych firm. (Fot. Canon)

Niemniej jednak narzędzie to budzi nadal (po tak wielu latach!) spore kontrowersje zarówno pośród doświadczonych fotografów, jak i osób początkujących z ambicjami. Wiele opinii na jego temat ma charakter uprzedzeń i mitów, dlatego wrócimy teraz do tego, o czym dość ogólnie wspominaliśmy na początku e-kursu – tym razem jednak wiedzę tę uzupełnimy o ważne szczegóły i informacje. Wszystko po to, abyście dobrze poznali zalety, wady i ograniczenia kryjące się w możliwości stosowania „widoku na żywo” i dobrze wiedzieli, do czego może się on przydać.

Czym jest tryb Live View, to zdążyliśmy już w skrócie wyjaśnić na samym początku tego e-kursu. Dla bezlusterkowców, aparatów kompaktowych i aparatów z rodziny Sony SLT jest to główny tryb pracy. W klasycznych lustrzankach cyfrowych jest to natomiast system pomocniczy w stosunku do mechanizmu podstawowego, zakładającego wykorzystywanie wizjera optycznego i związanych z nim układów pomiarowych: włączenie trybu Live View powoduje podniesienie lustra i otwarcie migawki. W rezultacie matryca zaczyna przechwytywać i przetwarzać obraz na bieżąco, pokazując go na ekranie LCD aparatu.

W trybie tym autofokus działa najczęściej w trybie pomiaru kontrastu lokalnego lub (dotyczy głównie nowszych modeli aparatów) systemu hybrydowego, w którym czujniki detekcji fazy pełniące z reguły rolę pomocniczą zintegrowane są z matrycą. Starsze modele lustrzanek miewają też dodatkowy, bardziej tradycyjny tryb pracy, który zakłada wykorzystanie podstawowego systemu AF aparatu. Jego użycie wymaga wykonania pojedynczego „kłapnięcia” lustrem w celu włączenia na ułamek sekundy tradycyjnego detektora fazowego.

Aparat Canon EOS 70D z 2013 roku był pierwszą konstrukcją lustrzankową, w której hybrydowy system AF pod wieloma względami prześcignął nie tylko konkurencję, ale też wcześniejsze rozwiązania dotyczące tradycyjnego autofokusu opartego na detekcji fazy. Świadczy o tym szybkość automatycznej regulacji ostrości przez aparat pracujący w trybie Live View, która w niczym nie ustępuje wydajności systemu funkcjonującemu w tradycyjnym trybie pracy. (Fot. Canon)

Ważną cechą trybu Live View, która odróżnia jego użycie od fotografowania za pomocą tradycyjnego lustrzankowego wizjera jest to, że pokazuje on kadrowany obraz „po obróbce”, a więc z nałożonym balansem bieli oraz w większości przypadków z tzw. symulacją ekspozycji i innymi efektami (jeśli zostały uaktywnione). Oznacza to, że to co widzimy na ekranie odpowiada (a przynajmniej powinno odpowiadać) temu, co zobaczymy na gotowym zdjęciu. Jednym z kryteriów oceny poprawności działania systemu Live View w aparatach jest zresztą właśnie zgodność pokazywanego obrazu z gotowym zdjęciem w różnych warunkach oświetleniowych.

Główną wadą trybu Live View (w porównaniu z tym, co oferują lustrzanki działające w tradycyjny sposób – dotyczy to również aparatów bezlusterkowych, jeśli próbuje się je porównywać z aparatami DSLR podobnej klasy) jest przede wszystkim straszliwy drenaż baterii. Podczas działania tego systemu nieprzerwanie funkcjonują bowiem dwa najbardziej „prądożerne” elementy aparatu: matryca i wyświetlacz. Ten problem nie został wyeliminowany na przestrzeni lat rozwoju technologii i raczej nie zostanie – jedynym rozwiązaniem byłoby zwiększenie wydajności systemów zasilania, ale i tak nie zmieni to faktu, że lustrzanka działająca w sposób tradycyjny będzie po prostu wymagała mniej prądu. Inne wady, które jeszcze kilka lat temu zwolennicy „starych, dobrych rozwiązań” podawali jako argument za całkowitym odrzuceniem Live View jako systemu nieprzydatnego w dużej mierze należą już do przeszłości i mogą być raczej oznaką słabości danego modelu, a nie całej technologii.

Zarówno wizjer, jak i ekran LCD aparatu bezlusterkowego służy do oglądania obrazu zarejestrowanego przez matrycę. Oznacza to, że niezależnie od tego, jaką metodę kadrowania sceny wybierze fotograf, to zobaczy on – a przynajmniej powinien zobaczyć – dokładnie taki obraz, jaki zarejestruje na zdjęciu. (Fot. Kārlis Dambrāns)

Mowa tu oczywiście przede wszystkim o prędkości działania układów AF w tym trybie – niegdyś z tego powodu mógł nie nadawać się on do codziennego użytkowania. Obecnie jednak, w czasach nowych hybrydowych systemów AF i rozpowszechnienia szybkich obiektywów z silnikami krokowymi autofokus trybu Live View w wielu aparatach pozostawia już znacznie mniej do życzenia. Nie należy też zapominać, że nawet przed kilku laty ów wolny, acz precyzyjny system w pewnych sytuacjach sprawdzał się zaskakująco dobrze i to się nie zmieniło. Mowa tu przede wszystkim o studyjnej fotografii produktowej, a także fotografii makro, do których tryb ten wydawał (i nadal wydaje) się wręcz być stworzony. Doskonale przydaje się on też podczas fotografowania wieczorem i nocą, gdy przez optyczny wizjer widać już niezbyt wiele – wzmacniany przez procesor obrazu w aparacie sygnał z matrycy pozwala dostrzec na ekranie szczegóły bardzo ułatwiające lub wręcz umożliwiające poprawne komponowanie kadru.

Dzięki obecnym w większości zaawansowanych modeli aparatów z funkcją Live View asysty manualnej regulacji ostrości (na zdjęciu powyżej przykład działania funkcji Peaking w bezlusterkowcu Samsung NX30) ręczne ostrzenie stało się znacznie prostsze, wygodniejsze i bardziej precyzyjne dla przeciętnego fotoamatora. (Fot. Jarosław Zachwieja)

Pojawienie się zaawansowanych systemów Live View w lustrzankach (a także rozwój aparatów bezlusterkowych, jeśli już o tym mowa) doprowadził też do renesansu manualnego ustawiania ostrości jako techniki pewniejszej i bardziej precyzyjnej w wielu sytuacjach, niż korzystanie z autofokusu. Dlaczego? To bardzo proste: w tradycyjnym wizjerze optycznym widzimy kadr zawsze w taki sam sposób – to, jak pewni możemy być poprawności ostrzenia zależy tylko od naszego oka, wielkości wizjera oraz typu użytej matówki (wbrew pozorom stosowane obecnie najczęściej superjasne matówki wcale nie ułatwiają oceny, wręcz przeciwnie). Tymczasem Live View w nowoczesnym aparacie oferuje fotografowi korzystającego z trybu MF wiele ułatwień – począwszy już od opisanego dokładnie wcześniej lepiej funkcjonującego (wprawdzie nie zawsze, ale wystarczająco często) narzędzia podglądu głębi ostrości, po rozmaite systemy wspomagające ostrzenie manualne. Najpopularniejsze dwa to możliwość powiększenia wybranej części sceny oraz wyróżnianie kolorem obszarów na które ustawiona jest ostrość (tzw. Peaking, który do aparatów cyfrowych przywędrował z zaawansowanych kamer wideo) – one właśnie sprawiły, że ostrzenie ręczne w trybie Live View potrafi być znacznie wygodniejsze, szybsze i precyzyjniejsze niż w przypadku tradycyjnego wizjera.

Uchylny ekran LCD stanowi znakomite uzupełnienie trybu Live View. Pozwala wygodnie fotografować znad głowy oraz aparatem umieszczonym tuż nad ziemią bez potrzeby stawania na palcach oraz schylania się. (Fot. Canon)

Użyteczność trybu Live View w danym modelu aparatu zależy jednak od pewnych szczegółów związanych z jego realizacją. Przede wszystkim odświeżanie obrazu na wyświetlaczu musi przebiegać płynnie i bez opóźnień. Niektóre aparaty pozwalają nawet wybrać użytkownikowi, czy zależy mu na odświeżaniu nieco wolniejszym (np. 30 kl./s), ale mniej obciążająym akumulator urządzenia, czy też szybszym (60 lub nawet 120 kl./s), lecz bardziej drenującym źródło zasilania. Są też przypadki przeciwne, stanowiące dla producentów swoistą antyreklamę: niektóre zupełnie nowe modele aparatów DSLR i MSC potrafią w trybie Live View wykazywać bardzo uciążliwe opóźnienia, jeśli tylko oświetlenie sceny jest nieco słabsze lub użytkownik uaktywni funkcje pomocnicze obciążające procesor obrazu (np. podgląd obszarów prześwietlonych i niedoświetlonych generowany w czasie rzeczywistym). Taka sytuacja świadczy najczęściej o tym, że główny układ obliczeniowy aparatu jest zbyt wolny i po prostu „nie wyrabia”.

Jeśli aparat w trybie Live View wyświetla obraz rozmyty lub bardzo zaszumiony jeśli tylko warunki oświetleniowe sceny choć trochę odbiegają od idealnych, to taki tryb Live View trudno uznać za użyteczny. Na szczęście to, co dawniej było regułą (na zdjęciu przykład takiego modelu: jedna z pierwszych lustrzanek z „prawdziwym” trybem Live View, Olympus E-410 z 2007 roku) obecnie należy już raczej do przykrych wyjątków. (Fot. Olympus)

Aparat przełączony na „fotografowanie ekranem” nie powinien też mieć ograniczonej funkcjonalności – manipulowanie takimi parametrami jak przysłona, migawka, balans bieli i inne powinno przebiegać bez zakłóceń. Jeżeli aparat symuluje ekspozycję zdjęcia (zarówno gdy jest to funkcja opcjonalna, jak i wówczas gdy sprzęt zawsze działa w tym trybie) powinien mieć możliwość wyświetlenia liczonego na żywo histogramu oraz ostrzegać, gdy wskazania układu symulacji ekspozycji mogą być nieprawidłowe (a należy wiedzieć, że układy takie mają swoje granice działania, powyżej których nie są w stanie zasymulować wyglądu obrazu końcowego).

W praktyce dobra nowoczesna lustrzanka powinna być w trybie Live View co najmniej tak samo funkcjonalna, co w normalnym. A bezlusterkowce? No cóż, one chyba zawsze porównywane będą z lustrzankami i to w sposób bardzo krytyczny – jeśli więc dostrzeżone w nich zostaną jakiekolwiek wady związane z takim a nie innym sposobem funkcjonowania, to na pewno będzie to przez testerów i zwykłych użytkowników wytykane. I raczej nie należy spodziewać się tu od nikogo wyrozumiałości.

Czy pamiętacie jeszcze fragment z początkowej lekcji dotyczący głównych różnic pomiędzy cyfrową lustrzanką a aparatem bezlusterkowym? Jedna z najbardziej fundamentalnych dotyczyła wizjera: w lustrzankach stosowany jest wizjer optyczny, a w bezlusterkowcach (przynajmniej tych, które takowy mają lub pozwalają podłączyć) wizjer elektroniczny. Wady i zalety obu rozwiązań już znamy i wiemy, że na obecnym etapie rozwoju technologicznego trudno powiedzieć jednoznacznie, aby któreś z nich było lepsze – wszystko zależy od konkretnych rozwiązań stosowanych w danych modelach aparatu. Powiedzieliśmy sobie wówczas, że różnica pomiędzy tymi dwoma elementami konstrukcyjnymi sprowadza się tak naprawdę do odmiennych filozofii pracy.

Niezależnie od różnic technologicznych podstawowa zaleta wynikająca z używania wizjerów optycznych i EVF pozostaje bez zmian: jest to możliwość odcięcia się od wpływów czynników zewnętrznych utrudniających fotografowanie (np. światła słonecznego padającego na wyświetlacz LCD) i skupienie tylko i wyłącznie na fotografowanej scenie. (Fot. epSos.de)

Warto sobie w tym momencie uświadomić, że owe "filozofie pracy" tak naprawdę sprowadzają się do bardzo prostego rozróżnienia: aparat z wizjerem elektronicznym cały czas pracuje w trybie Live View, podczas gdy lustrzanka wyposażona w wizjer optyczny typu TTL (prezentujący taki sam obraz, jak ten, który w momencie wykonania zdjęcia „widzi” matryca) – nie. I do tego tak naprawdę sprowadzają wszystkie różnice: aparat DSLR dzieli wiązkę świetlną pomiędzy wizjer, układ pomiaru światła i fazowy układ AF, natomiast w aparacie MSC wszystko, co trafia przez obiektyw jest przetwarzane przez matrycę podobnie, jak gotowe zdjęcie – tyle tylko, że w czasie rzeczywistym. Dlatego właśnie wizjer optyczny nie może pokazać fotografowi docelowej ekspozycji i kolorystyki sceny, a elektroniczny tak. Z drugiej strony wizjer optyczny jest po prostu małym wyświetlaczem, a więc świeci i podlega wszelkim ograniczeniom konstrukcyjnym narzucanym przez technologię: głównie związanych z rozdzielczością obrazu oraz płynnością jego odświeżania. Jest też tak dokładny w prezentowaniu tonalności i kolorystyki sceny, jak zdecydowali się na to konstruktorzy urządzenia i jak pozwala technologia. Jak jednak pokazują przykłady najnowszych, bardziej zaawansowanych bezlusterkowców różnych producentów, owe ograniczenia technologiczne nie są już wcale tak poważne, jak kiedyś. Okres chorób wieku dziecięcego dobiegł końca.

Wizjer lunetkowy stosowany w aparacie bezlusterkowym Fujifilm X-Pro1 nie do końca spełnia warunki stawiane klasycznemu wizjerowi optycznemu: nie pokazuje obrazu rejestrowanego takim, jak „widzi” go obiektyw (a jedynie obraz przesunięty, obarczony tzw. błędem paralaksy i o nieco innym polu widzenia z zaznaczoną ramką mającą ilustrować rzeczywistą ogniskową obiektywu). Dlatego właśnie aparat ten można w dowolnej chwili przełączyć w tryb wizjera EVF. (Fot. Fujifilm)

Oczywiście istnieją pewne wyjątki od opisanej powyżej reguły, takie jak aparaty SLT, czy niektóre z bezlusterkowców należących do systemu Fujifilm XF. Te pierwsze wydają się lustrzankami wyposażonymi w wizjer elektroniczny, natomiast w systemie Fujifilm XF kilka modeli dysponuje bardzo zaawansowanym i interesującym wizjerem hybrydowym, łączącym cechy wizjera EVF oraz lunetkowego. Są to jednak wyjątki pozorne. Aparaty SLT w zasadzie (piszemy „w zasadzie”, bo mają one co najmniej jedną ważną cechę konstrukcyjną łączącą je z lustrzankami: niezależny, fazowy czujnik AF) działają stale w trybie Live View, natomiast wizjer lunetkowy nie spełnia warunków wizjera TTL i matryca takiego bezlusterkowca firmy Fujifilm może bez problemów pracować cały czas (jak w przypadku aparatu w trybie Live View) i pełnić swoje zadanie, a użytkownik nawet nie musi o tym wiedzieć.

Wizjery EVF prezentują nam więc obraz wstępnie przetworzony przez matrycę, a wizjery optyczne pokazują to, co „widzi” obiektyw i co do matrycy w momencie wykonania zdjęcia dopiero dotrze. To jest podstawowa i najważniejsza różnica. Cała reszta – łącznie z tym, jaki wizjer prezentuje obraz lepszy, większy i bardziej wyraźny – zależy już od szczegółów konstrukcji danego urządzenia. Natomiast to, co komu bardziej pasuje jest już zupełnie inną sprawą: jeden fotograf będzie cenić sobie możliwości oferowane przez wizjer elektroniczny, drugi uznawać będzie tylko ten oglądany na tradycyjnej matówce, a jeszcze innemu będzie tak naprawdę wszystko jedno. I to jest wszystko, co w tym temacie można powiedzieć z sensem – cała reszta sprowadza się to klasycznej dyskusji o wyższości jednych Świąt nad drugimi.

Ćwiczenia do wykonania

1. Sprawdź, czy twój aparat dysponuje funkcjami podglądu głębi ostrości i przetestuj ich działanie (jeśli masz lustrzankę cyfrową, to zrób to zarówno w trybie zwykłym, jak i Live View). Spróbuj opanować to narzędzie w celu uzyskania pełnej kontroli nad plastyką fotografowanej sceny.

2. Jeśli opanowałeś manipulowanie parametrami ekspozycji mające na celu uzyskanie prawidłowo naświetlonego zdjęcia, to postaraj się wypróbować kilka technik dla bardziej zaawansowanych, takich jak panoramowanie, zoomowanie czy manipulowanie głębią ostrości. Zacznij od trybu Program i dostępnej w nim funkcji AE Shifting (zamiana pary czas ekspozycji - wartość przysłony na inne o tym samym stopniu naświetlenia sceny).

3. Poszukaj w literaturze, Internecie i materiałach szkoleniowych opublikowanych przez serwis SwiatObrazu.pl informacji na temat ustawiania ostrości na odległość hiperfokalną i zakresów wykorzystania tej techniki.

4. Sporządź na własny użytek „listę użytecznych czułości ISO” w swoim aparacie z podziałem na te oferujące dobrą jakość obrazu w każdych warunkach, akceptowalne do fotografii barwnej oraz „awaryjne” i na potrzeby konwersji do postaci czarno-białej. Pamiętaj, że w wielu aparatach niektóre czułości ISO przy których np. obraz sceny nocnej wygląda na bardzo zaszumiony mogą się doskonale sprawdzić w dobrych warunkach oświetleniowych i krótkich czasach ekspozycji – zasadę tę można z powodzeniem wykorzystać w fotografii sportowej, reporterskiej i przyrodniczej.

5. Sprawdź możliwości personalizacji własnego aparatu: listę przycisków i funkcji, jakie można przeprogramować, obecność banków ustawień itp. Spróbuj określić swoje potrzeby i zastanowić się, czy zmiana pewnych dotychczasowych ustawień aparatu nie uczyniłaby go dla ciebie wygodniejszym.

6. Jeśli fotografujesz lustrzanką cyfrową z trybem Live View, to oceń jego przydatność w twojej aktywności fotograficznej. Przemyśl treść tej lekcji i w oparciu o nią spróbuj rozszerzyć lub zrewidować swoje poglądy (a następnie sprawdzić je w praktyce) na temat roli tego trybu pracy w twojej pracy.

Na zakończenie

To już wszystko, co w tej lekcji mieliśmy do przekazania. Za to lekcja następna będzie szczególnie rozbudowana. Omówimy wiele ciekawych kwestii, dotyczących trendów obecnych w aparatach DSLR i MSC. 

X